Gdańsk – kulinarna relacja z wakacji
Jakiś czas temu spędzałam długi weekend w Gdańsku i oczywiście nie omieszkałam odwiedzić kilku miłych restauracji i kawiarni. Uwielbiam Trójmiasto i pewnie gdybym nie mieszkała w Krakowie, to na swoje miejsce na ziemi wybrałabym Gdańsk lub Sopot. Morska bryza, zielone dzielnice, świeże powietrze, piękna architektura, plaża i dobre jedzenie – między innymi oczywiście, pyszne ryby! Moim osobistym celem tego wyjazdu było naładowanie akumulatorów, wyciszenie i wymyślenie planu “co dalej?” albo chociaż uporządkowanie chaosu, który miałam w głowie i który nie pozwalał mi spojrzeć z dystansem na moje plany. Nie ma chyba bardziej sprzyjających warunków ku temu jak plaża (na moje szczęście, prawie pusta – czy ja aby na pewno byłam nad polskim morzem???), szum morza i dobre jedzenie. A skoro jesteśmy przy jedzeniu… Wybaczcie proszę brak zdjęć – w Gdańsku byłam, gdy myśl o blogu była dla mnie jeszcze tylko w sferze “a może kiedyś”, także w tym artykule będzie pod tym względem bieda. Wynagrodzę to Wam w kolejnych!
Stare Miasto i Wrzeszcz
Fishmarkt
Każdy szanujący się polski turysta wie, że nad morzem trzeba zjeść gofra i rybkę. Jednak z tymi rybkami można różnie trafić, dlatego po rekomendację skierowałam się do mojej siostry, która poleciła mi właśnie Fishmarkt. Miejsce wyróżnione jest w żółtym przewodniku kulinarnym Gault&Millau, tym bardziej uznałam, że warto je odwiedzić. Wystrój restauracji jest przepiękny – połączenie stylu marinistycznego z Shabby Shick, do wyboru stoliki we wnętrzu restauracji, na krytej werandzie lub w otwartym ogródku. W karcie duży wybór ryb i owoców morza oraz ogromny rozstrzał cenowy – od ok 30 zł za zupę do cen sięgających 200-400 zł (owoce morza, kawior itp). Sięgnęłam po potrawy w osiągalnym dla mnie zakresie budżetowym i zamówiłam “zupę Bouillabaisse” oraz “dorsza – fish&chips”. Kusiła mnie jeszcze bardzo zupa krem z homara, jednak jako romanistka z wykształcenia, nie mogłam nie spróbować tak typowo francuskiej potrawy jak zupa Bouillabaisse. Jest to tradycyjna zupa rybna z okolic Marsylii, a cechuje ją bogactwo i różnorodność gatunków ryb i owoców morza, z których jest gotowana. Fishmarkt wybrał ją sobie jako jedno ze swoich reprezentacyjnych dań i muszę przyznać, że była doskonała. Dobrze, że na obiad przyszłam głodna, bo już sama zupa, była bardzo sycąca. Mocno aromatyczna, z dużą ilością muli, krewetek i kawałków ryb. Fakt, że duża ilość muli mnie przymula (rybny suchar alert!), ale to już moja osobista preferencja 😉 Potem przyszła kolej na dorsza. I tu trochę się zawiodłam. Sama ryba bardzo smaczna – odpowiednio doprawiona, panierka delikatna, mięso nie wysuszone, do tego surówka Colesław. Niestety to wszystko podane na wielkiej kupie cienkich frytek bez smaku rodem z Aviko… Serio? Czy w restauracji o takiej renomie ciężko jest pokusić się o pokrojenie ziemniaka i usmażenie własnych frytek? Szczególnie w daniu, które nazywa się “Fish&Chips”, czyli z założenia chodzi tam o dobrą rybę i dobre frytki. Zwłaszcza, że danie kosztowało niemało, bo restauracja dosyć droga. Zawsze mam dystans do restauracji mocno windujących ceny w górę. Rozumiem oczywiście, że płaci się za wszystko – lokal, jakość produktów, wykształconą kadrę itp, jednak wszystko powinno być z szacunkiem do klienta. I jeśli w drogiej restauracji dostaję rybę z kupą mrożonych frytek, to czuję się oszukana, bo nie wiem, za co zapłaciłam… Do tego obsługa mało sympatyczna, uprzejma, ale widać, że z obowiązku…
Magiel
Kolejna restauracja, w której byłam to dla mnie całkowite odkrycie i polecam ją w 100%. Wybrałam Magiel, gdyż to nowa pozycja w wyżej wspomnianym przeze mnie przewodniku Gault&Millau. Jest to restauracja przy hotelu Almond, nieco na obrzeżach zatłoczonego centrum Starego Miasta (serio, muszę kiedyś wreszcie odwiedzić Gdańsk poza sezonem Jarmarku Dominikańskiego, może udałoby mi się choć raz swobodnie przejść Starym Miastem). Już sam wystrój zdobył mnie całkowicie – połączenie drewna, industrialnego stylu, szarości, geometrycznych wzorów. Otwarta kuchnia, wnętrze przestronne i przytulne jednocześnie. Menu bardzo przemyślane, w którym każdy może znaleźć coś dla siebie. Duży wybór ryb, ale również dania mięsne, makarony, znajdzie się również coś wegańskiego. Zdecydowałam się na krem cebulowy z serem gruyere i grzanką, wybór drugiego dania był niełatwy, bo miałam ochotę dosłownie na wszystkie pozycje z propozycji rybnych oraz kilka z makaronowych. Padło w końcu na łososia pieczonego z pistacjami. Krem cebulowy był pyszny, bardzo gęsty i sycący, odpowiednio zrównoważony, ser komponował się w tym daniu doskonale. Za to łosoś, to już było mistrzostwo. Ryba podana przepięknie, na dużym, ciemnym talerzu, wydobywającym kontrast wszystkich kolorów potrawy, z dodatkiem szpinaku duszonego w winie, kurek, całość polana sosem koperkowo-rakowym. To była finezja smaków, kolorów, a także struktur. Miękkość szpinaku oraz mięsa kontrastowała z chrupkością pistacjowo-serowej skorupki oraz raków. Wszystko to oczywiście w towarzystwie kieliszka dobrego wina. Porcje były bardzo duże, ledwo mogłam wszystko upchać (a to wyczyn, ja jestem jak odkurzacz, zwykle jestem w stanie zmieścić wszystko). W związku z tym odpuściłam deser, a bardzo chciałam spróbować Pleśniaka, który był w karcie, a który jest ciastem pieczonym regularnie przez moją mamę i moim osobistym smakiem dzieciństwa. Bardzo chciałam sprawdzić, czy panowie i panie w kuchni wiedzą co to pleśniak mojej mamy i czy dorastają jej do pięt w umiejętnościach kulinarno-cukierniczych, ale niestety, nie było mi dane. Może następnym razem, bo wrócę tam na pewno przy kolejnej okazji.
Meat Shack BBQ
Nie samą rybą żyje człowiek, również nad morzem. Na Meat Shack BBQ trafiłam trochę przez przypadek, szukając restauracji w pobliżu stacji Gdańsk Wrzeszcz, gdzie wysiadałam z pociągu. Miałam trochę czasu między przyjazdem, a godziną odbioru kluczy do mieszkania, także jak nie wiadomo co robić, to trzeba coś zjeść! Restauracja ma bardzo ciekawy klimat, stylizowana jest na amerykański bar, duże stoły, drewniane ławki, w głośnikach towarzyszy nam mieszanka rock&rolla i country. W karcie różne rodzaje mięsa grillowanego na świeżo, na miejscu. W karcie alkoholi – piwo, oczywiście amerykańskie. W pierwszym momencie, nie wiedziałam czy nie zawrócić, bo weszłam tam, jak ta pancia, z walizeczką na kółkach, w różowym podkoszulku, do miejsca ociekającego testosteronem, gdzie jedynymi klientami była grupa ogromnych, wydziaranych chłopów rozprawiających się właśnie palcami ze stołem suto zastawionym mięchem. Miła pani za barem powitała mnie jednak zachęcająco uśmiechem, także stwierdziłam “Raz się żyje! Czego się nie robi dla karkówki”. I tak zamówiłam karkówkę z sałatką Colesław, opiekanymi ziemniaczkami i sosem BBQ. Mięso dosłownie rozpływało się w ustach. Miękkie, delikatne, idealnie doprawione, do tej pory o nim śnię. Colesław też bardzo dobry, przygotowany klasycznie, bez żadnych wariacji, szanuję. W karcie również ciekawa propozycja menu wieloosobowego, w którym można spróbować wszystkich rodzajów oferowanych mięs. Dobra opcja na wyjście ze znajomymi.
Plaża Brzeźno
Przystanek Kawa
Przystanek Kawa był jednym z moich obowiązkowych punktów każdego dnia. Urocza, mała kawiarnia znajduje się przy wejściu nr. 41 na plażę Brzeźno. Serwuje dobrej jakości kawę, smakowite ciasta oraz naturalne lody. Małe i przytulne wnętrze, kilka stolików na zewnątrz. Cappuccino w towarzystwie książki były tam dla mnie codziennym rytuałem. Lody bardzo dobre, ciastek niestety już nie zmieściłam.
Zagroda Rybacka
Restauracji przy plaży Brzeźno jest mnóstwo, każda oferuje innego rodzaju kuchnię, większość jednak serwuje, jak przystało na knajpki przy plaży – smażone ryby. Niektóre miejsca wyglądają lepiej, niektóre gorzej, ciężko jest więc zagubionemu turyście trafić tam, gdzie jedzenie będzie dobre. Zagrodę Rybacką mogę polecić zdecydowanie. Nie jest to restauracja rewelacyjna, do której poszłabym, gdyby nie znajdowała się przy plaży, ale jeśli ktoś chce zjeść dobrą, smażoną rybę, to tam ją znajdzie. W karcie wybór jest duży, od mniej lub bardziej rybnych przystawek, do dań głównych oraz deserów. Ja dla siebie zamówiłam sandacza, dość klasycznie – z frytkami i zestawem surówek. Ryba była smaczna, nie za sucha, dobrze doprawiona. Standard określiłabym na poprawny i dobry. Nie dokonałam tam życiowego odkrycia, ani nie przeżyłam niesamowitych, kulinarnych doznań, ale zjadłam dobry obiad, co dla mnie zawsze jest +100 do jakości dnia.
Mnie to rybka
Od tego miejsca zaczynałam każdy dzień z dwóch powodów – po pierwsze, było to najwcześniej otwarte miejsce przy plaży, po drugie, serwują dobre zestawy śniadaniowe. W karcie do wyboru jest też dużo innych dań, miejsce do polecenia dla osób “które zjadłyby już wreszcie coś normalnego, a nie tylko te ryby”, bo znajdziemy tam również burgery, makarony, dania mięsne, sałatki i zupy. Dań innych niż te oferowane w menu śniadaniowym, nie próbowałam, ale sądząc po dobrej jakości początku każdego mojego dnia, myślę, że jest jak najbardziej na poziomie. W menu śniadaniowym do wyboru były 3 większe zestawy oraz kilka pojedynczych dań jak burger śniadaniowy, naleśniki, tosty czy guacamole na grzankach razowych. Próbowałam pancakes z musem malinowym – uwielbiam słodkie pancakes na śniadanie, po tych banan na twarzy został mi na długie godziny. W zestawie śniadaniowym dostajemy talerz z pieczywem, masłem, serem, twarożkiem, kilkoma rodzajami wędlin, warzywami, możemy do tego dobrać jeszcze jedno danie ciepłe – do wyboru jajecznica, omlet lub frankfurterki na ciepło, także zdecydowanie każdy znajdzie tam coś dla siebie.
Tak wyglądał mój długi weekend w Gdańsku i wiem co myślicie – tak, robiłam też tam inne rzeczy poza jedzeniem 😀 Jeśli macie jakieś inne ciekawe miejsca do polecenia dajcie znać, bo do Trójmiasta na pewno niebawem wrócę, a coś przecież trzeba jeść