Debiuty,  Recenzje

Diabeł tkwi w szczegółach, czyli recenzja restauracji Liberty

Jesień nastała, szarość złowroga i smogi, a co za tym idzie, powoli zaczynam wpadać w mój zimowy nastrój pt. “zostanę lepiej dzisiaj w domu pod kocykiem”. Kiedy pracowałam w biurze, mogłam poddawać się tym wieczornym nastrojom, ale odkąd pracuję z domu stwierdziłam, że trzeba z nimi walczyć, żebym nie przeobraziła się w zombiaka i dzikusa. Tak więc postanowiłam, że wyjdę na lunch i to do miejsca, które nie jest pod moim nosem, czyli w okolicach Zabłocia i Podgórza, tylko wyprawię się (aż!) w okolice Rynku, na ulicę Zwierzyniecką, gdzie znajduje się nowa knajpka Liberty, która mnie bardzo ciekawiła.


Restaurację otwarto w sierpniu i od tamtej pory śledzę ich komunikację w mediach społecznościowych, która prowadzona jest spójnie, ładnie, profesjonalnie i bardzo zachęcająco. 


Po wejściu pozytywnie zaskoczył mnie dopracowany i przemyślany wystrój. Nie było w tym wrażenia, jak to czasami się zdarza w nowych restauracjach, że było urządzane na szybko, po taniości i bez ogólnego pomysłu. Każdy detal jest dopracowany, łącznie z ogromnym, ciekawym obrazem, robionym ewidentnie na zamówienie, bo przedstawia ulicę Zwierzyniecką i szyldy z logiem restauracji. Szacuneczek. Przyszłam tam w święto, w restauracji było prawie pusto, także mogłam przebierać w stolikach. Wybrałam miejsce przy oknie z bardzo ładnie skomponowaną wokół zielenią. Całość wnętrza urządzona jest w szarościach połączonych z drewnem i roślinnością — klimaty, które bardzo lubię.


Karta jest prosta, estetyczna, minimalistyczna — czego chcieć więcej. Liberty jest ukierunkowane w stronę kuchni francuskiej. Oferują menu głównie śniadaniowe oraz, od godziny 12, propozycje lunchowe: zupa + lekkie drugie danie (zazwyczaj jakaś francuska zapiekanka, gniocchi, od czasu do czasu francuski specjał jak wołowina po burgundzku lub coq au vin) + deser w cenie 27 zł. Oprócz tego, na miejscu jest piekarnia specjalizująca się oczywiście we francuskich wypiekach. Kupimy tam pyszne bagietki z białej lub ciemnej mąki, croissanty, pain au chocolat, ale zwykły chleb też się tam znajdzie 🙂

Można te cuda kupić na wynos lub skonsumować na miejscu w towarzystwie pysznej kawy. Ze śniadaniowych frykasów mamy tam takie francuskie klasyki jak croque madame i croque monsieur, bagietki z dodatkami w wersji mięsnej (m.in. z pastrami!) lub wegańskiej. Menu śniadaniowe dostępne jest cały dzień, jest to więc idealne miejsce na brunch.

Menu lunchowe komunikowane jest co tydzień na Facebooku, dobrze jest jednak dopytać o aktualną ofertę. Zamówiłam zupę krem z dyni oraz francuską zapiekankę ziemniaczaną z kozim serem. Zupa była pyszna, idealnie klarowny krem, nie za słodki, nie za mdły. Zawsze podziwiam, gdy jem zupę krem o tak doskonałej konsystencji, mnie to się w domu nigdy nie chce tak blendować, zawsze zostają mi mikro grudki, także po raz kolejny — doceniam! Zapiekanka była dobra, nic co by mnie powaliło, ale danie proste, w ofercie lunchowej, także nie ma co oczekiwać cudów i niewiarygodnych doznań. Poza tym miała w sobie kozi ser, a mnie to wystarczy dać kozi lub owczy ser i jestem szczęśliwa. Warto jednak wspomnieć, że każde danie podane jest w ciekawej oprawie. Tak jak już zaznaczałam, miejsce dopracowane jest w najdrobniejszych szczegółach, a więc pokusiło się o własną, sygnowaną swoim logo, przepiękną wręcz zastawę. Ceramika o nieregularnych kształtach, niebiesko-szare szkliwo ze złotymi detalami. Cudo! Każde danie na tym pięknie wygląda.


Na koniec zamówiłam pyszną kawkę, nie mogłam odmówić też sobie wypróbowania bagietki, croissanta i pain au chocolat, także kupiłam je na wynos, na śniadanie. Croissant rozkosznie delikatny, nie przywracał mi wprawdzie wspomnień z Paryża, ale jadłam go na drugi dzień, także i tak był bardziej niż poprawny, bagietka świeża i ujmująco chrupiąca — nie mogło być lepiej.

Nie będę narzekać na powolną obsługę, bo byłam tam tylko raz i to w święto, kiedy czas zwalnia, a ludzie tacy są jakby bardziej ospali (może też panie kelnerki pobalowały dzień wcześniej na Halloweenowej imprezie — no judgement), także nie wiem, czy to reguła, czy nie. Nie czepiam się i na pewno wrócę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *